"Zawsze mnie smuci, kiedy ludzie spodziewają się po innych tego, co najgorsze, zamiast tego, co najlepsze. Czasem nie doceniamy młodzieży."

"Bóg nigdy nie mruga" R. Brett

piątek, 21 lutego 2014

[126] Olga Rudnicka "Zacisze 13"

Prószyński i S-ka, 2009
Liczba stron: 263
Literatura polska
8/10

Olga Rudnicka to polska pisarka zamieszkująca w Śremie. Pracuje w Polskim Komitecie Pomocy Społecznej w tymże mieście. Studiuje pedagogikę i jest autorką poczytnych powieści z wątkami kryminalnymi i czarnym humorem. Jej debiutem było "Martwe Jezioro". W jej dorobku znajdzie się też "Zacisze 13" i jego kontynuacja "Zacisze 113. Powrót", "Cichy wielbiciel" poruszający problem stalkingu oraz "Natalii 5" wraz z kontynuacją "Drugi przekręt Natalii".

Marta i jej przyjaciółka Aneta znajdują dwa trupy i z różnych powodów zamiast zgłosić sprawę na policję. ukrywają je w piwnicy. Mają z tym trochę kłopotu - po piętach depczą im przestępcy, którzy szukają ukrytego przed laty cennego łupu, policja, tajemniczy przystojny mężczyzna, były mąż Marty i szalona staruszka. 
Mam już za sobą dwie powieści Olgi Rudnickiej, a mianowicie "Cichego wielbiciela" i "Natalii 5". Obie te książki mnie zachwyciły i powzięłam ambitny zamiar przeczytania wszystkich dzieł tej pisarki, bo już w połowie "Cichego wielbiciela" stała się jedną z moich ulubionych polskich autorek. Do sięgnięcia po "Zacisze 13" skłoniła mnie zachęcająca opinia bibliotekarki szkolnej (jeszcze z gimnazjum) oraz to, ze jedna z bohaterek powieści ma na imię tak samo jak ja - Aneta. Musiałam sprawdzić czy jest tak samo postrzelona jak ja. 

Czytało się dobrze, nawet bardzo. Płynnie, bez przestojów czy problemów. Jednak czytałam powieść aż dwa dni, mając sporo wolnego czasu (przecież czytać można też w nocy), a ma niewiele ponad 250 stron. Dla porównania "Natalii 5", które mają prawie 550 stron czytałam dwa dni (i jeden baaardzo długi wieczór), ignorując lektury szkolne itd. Zatem w "Zaciszu 13" po prostu zabrakło "tego czegoś" co tak czytelnika wdusza w fotel i przykuwa do książki.

Polubiłam główne bohaterki. Wesołe, sympatyczne, choć niejedno w swoim życiu przeszły. Wydaje mi się, że to całkiem sensowne i silne kobiety, które warto mieć wśród najbliższych znajomych. Są niewątpliwie pomysłowe i zaradne, o czym świadczy cały szereg ich powieściowych działań, nie tylko ukrywanie zwłok w piwnicy (wydaje mi się, że to jest pryszcz w porównaniu z kupnem... Nieważne czego, nie chcę zdradzać zbyt wiele.) ;) Postacie mężczyzn także przypadły mi do gustu. Damian i Tomek to fajni goście, wcale nie dziwię się Anecie i Marcie, że zainteresowały się nimi :) Ach, będą mieli panowie ciekawe życie, bez wątpienia. Nie mogliby narzekać na nudę :D 

Polecam osobom, które przepadają za twórczością Olgi Rudnickiej, a nie czytały jeszcze tej powieści. Ktoś kto jeszcze nie zaczął przygody z tą pisarką sporo traci, ale na początek polecam "Natalii 5" lub "Cichego wielbiciela" i dopiero potem "Zacisze 13". Ja z pewnością sięgnę po kontynuację, bo zdaje się, że dopiero tam pewne wątki znajdują swe zakończenie. Mimo, że zabrakło mi "tego czegoś", tego sekretnego składnika, to i tak jestem zadowolona z tej powieści. Zresztą Oldze Rudnickiej byłabym w stanie wybaczyć chyba wszystko, tak bardzo pokochałam jej książki. Gorąco polecam.

"Rzeczy, które można znaleźć w damskich torebkach nie śniły się ani filozofom, ani schizofrenikom. To było odrębne, jeszcze niezdiagnozowane przez naukowców zaburzenie."

piątek, 14 lutego 2014

[125] Erich Segal "Love story"

Love story
Iskry, 1989
Liczba stron: 79
Literatura amerykańska
5/10

Erich Segal to amerykański pisarz, scenarzysta i naukowiec. W swoich utworach często sięga do dobrze mu znanego środowiska studenckiego, uniwersyteckiego. Był profesorem literatury greckiej i łacińskiej m. in. na uniwersytecie Harvarda. Zmarł w Londynie w 2010 roku mając 73 lata.
Bezpretensjonalna, można nawet śmiało powiedzieć, banalna historia miłości dwojga młodych zawdzięcza swoje powodzenie nie tylko znajomości amerykańskiego środowiska uniwersyteckiego, o którym Segal pisze, ale także umiejętności myślenia kategoriami młodzieży w ogóle i dostrzegania jej problemów przez autora, jak również świeżości podejścia do "wstydliwego" dziś niejako tematu czystego, autentycznego uczucia.
Dość długo polowałam w bibliotece na tę książeczkę, gdyż jest tylko jeden egzemplarz w całej placówce. Mocno i intensywnie wyczytany, wciąż wypożyczony praktycznie, więc gdy tylko przyłapałam go na półce zgarnęłam go do domu. Byłam naprawdę nakręcona na tę książkę, liczyłam na coś 'wow', mimo że wiedziałam, że jest to dość banalna historia miłosna. Chyba za dużo sobie obiecywałam.
Mimo że "Love story" ma tylko 79 stron, to czytałam tę powiastkę dwa dni, choć czasu miałam sporo na czytanie. Ciężko było mi się wbić w tekst, przeżywać go, fascynować się bohaterami i ich życiem, jednak uparłam się, że przeczytam. Nie polubiłam Jenny. Nie mogłam. Wcale nie mam nic przeciwko temu, że była złośliwa i potrafiła nieźle się odgryźć, to nawet cecha, której mi u wielu bohaterów literackich brakuje. Tyle, że w moim odczuciu było tego zbyt wiele. Co za dużo to niezdrowo. Polubiłam jednak Oliwiera. Sympatyczny, czasem złośliwy, oddany, szczerze zakochany i - co bardzo istotne dla tej historii - niesamowicie uparty.
Szkoda trochę, że ta historia nie jest chociaż jeszcze raz tak długa i bardziej rozbudowana, bardziej złożona, bo miłość i obliczu choroby, cierpienia i śmierci to temat zawsze interesujący czytelnika, nawet powielany setki razy. Wątek sporu między Oliwierem a jego ojcem również mógłby być bardziej szczegółowo i dokładnie nakreślony. Naprawdę, chciałabym więcej i więcej tego tekstu i tej historii. Dla mnie 79 stron to za mało na tak szeroki i bogaty pomysł.

Jeżeli jesteście zainteresowani tą powiastką to czytajcie ją lecz nie obiecujcie sobie zbyt wiele, nie stawiajcie poprzeczki za wysoko, bo popsujecie sobie (być może) przyjemność płynącą z czytania tej cieniutkiej książeczki. Mimo że "Love story" mnie nieco zawiodło, z chęcią popróbuję się z innymi dziełami Ericha Segala.

"- Przestań - ucięła, a potem powiedziała bardzo cicho: - Kto kocha nie potrzebuje mówić: przepraszam."

piątek, 7 lutego 2014

[124] Beata Pawlikowska "Blondynka w Kambodży"

G+J RBA, 2010
Liczba stron: 92 (plus wklejki ze zdjęciami) 
Literatura polska
6/10
 
Myślę, że Beaty Pawlikowskiej nie trzeba nikomu szczegółowo przedstawiać, ale tak dla pewności - jest to polska podróżniczka, pisarka, felietonistka, która zwiedziła i zobaczyła kawał świata.

Krokodyle, węże i ryż, świątynia Angkor Wat i miasto w dżungli, Bolesław Chrobry, Harry Potter, okrutny świat Czerwonych Khmerów i Tonle Sap, czyli wioska na jeziorze.

Był czas, że szalałam za serią "Dzienniki z podróży", więc przyjaciółka uznała za stosowne sprezentować mi kiedyś na Gwiazdkę ten tomik z serii, który przeczytałam dopiero niedawno. Dość zachwycona zabrałam się za tę pozycję, jednak z miarę czytania początkowy zachwyt stopniowo zanikał.

Zacznę jednak od tego, co mi się podobało. Przede wszystkim przedstawienie Tonle Sap - wioski na jeziorze. Wenecja przy tym to nic. To wioska czy też miasteczko to naprawdę coś! Nie ma dróg, ale są łódki będące jedynym środkiem komunikacji. Wszytko jest zorganizowane jak w normalnym mieście - są sklepy, są domy i tak dalej. Po prostu życie. Kolejnym atutem tej książki jest dla mnie historia Kambodży w pigułce. Autorka przedstawia kraj w czasie rządów Czerwonych Khmerów. Nie ukrywam, że właśnie ten rozdział czytałam z największą uwagą i zainteresowaniem (wiedza po przeczytaniu tego rozdziału okazała się pomocna na historii). Spodobało mi się to, że pani Pawlikowska posłużyła się tu fragmentami książki Loung Ung pt. "First They Killed My Father". Ponieważ ta pozycja nie została przełożona na język polski jeszcze wówczas (może już przetłumaczyli?) pani Beata sama tłumaczyła fragmenty. No i oczywiście wielkim plusem książeczki o Kambodży są niezwykłe zdjęcia, rysunki i ilustracje, a wszystko to autorstwa podróżniczki.

Tyle pozytywów, a teraz o tym co zepsuło mi mój ogólny zachwyt. Minusem było irytujące powtarzanie znaczenia słowa "Angkor" (zasadniczo jest to po prostu 'miasto'). Myślę, że czytelnicy są na tyle bystrzy, że raz przeczytana informacja trafi do nich. To było serio irytujące. Nie podobał mi się też chaos panujący w tych zapiskach. Rozumiem, że to zapiski z podróży i to oczywiste, że nie będzie tu wzorowego porządku, ale tym razem ten bałagan absolutnie mnie przerósł. Poza tym generalnie tym razem ta podróżnicza książeczka nie wniosła nic ciekawego do mojego życia. Szkoda. 

Generalnie sądzę, że jest to najsłabsza pozycja z podróżniczych relacji z tej serii, które dotychczas miałam szansę przeczytać. Nie zostały mi tu zafundowane niezwykłe przeżycia, a szkoda, bardzo szkoda.