"Zawsze mnie smuci, kiedy ludzie spodziewają się po innych tego, co najgorsze, zamiast tego, co najlepsze. Czasem nie doceniamy młodzieży."

"Bóg nigdy nie mruga" R. Brett

piątek, 7 lutego 2014

[124] Beata Pawlikowska "Blondynka w Kambodży"

G+J RBA, 2010
Liczba stron: 92 (plus wklejki ze zdjęciami) 
Literatura polska
6/10
 
Myślę, że Beaty Pawlikowskiej nie trzeba nikomu szczegółowo przedstawiać, ale tak dla pewności - jest to polska podróżniczka, pisarka, felietonistka, która zwiedziła i zobaczyła kawał świata.

Krokodyle, węże i ryż, świątynia Angkor Wat i miasto w dżungli, Bolesław Chrobry, Harry Potter, okrutny świat Czerwonych Khmerów i Tonle Sap, czyli wioska na jeziorze.

Był czas, że szalałam za serią "Dzienniki z podróży", więc przyjaciółka uznała za stosowne sprezentować mi kiedyś na Gwiazdkę ten tomik z serii, który przeczytałam dopiero niedawno. Dość zachwycona zabrałam się za tę pozycję, jednak z miarę czytania początkowy zachwyt stopniowo zanikał.

Zacznę jednak od tego, co mi się podobało. Przede wszystkim przedstawienie Tonle Sap - wioski na jeziorze. Wenecja przy tym to nic. To wioska czy też miasteczko to naprawdę coś! Nie ma dróg, ale są łódki będące jedynym środkiem komunikacji. Wszytko jest zorganizowane jak w normalnym mieście - są sklepy, są domy i tak dalej. Po prostu życie. Kolejnym atutem tej książki jest dla mnie historia Kambodży w pigułce. Autorka przedstawia kraj w czasie rządów Czerwonych Khmerów. Nie ukrywam, że właśnie ten rozdział czytałam z największą uwagą i zainteresowaniem (wiedza po przeczytaniu tego rozdziału okazała się pomocna na historii). Spodobało mi się to, że pani Pawlikowska posłużyła się tu fragmentami książki Loung Ung pt. "First They Killed My Father". Ponieważ ta pozycja nie została przełożona na język polski jeszcze wówczas (może już przetłumaczyli?) pani Beata sama tłumaczyła fragmenty. No i oczywiście wielkim plusem książeczki o Kambodży są niezwykłe zdjęcia, rysunki i ilustracje, a wszystko to autorstwa podróżniczki.

Tyle pozytywów, a teraz o tym co zepsuło mi mój ogólny zachwyt. Minusem było irytujące powtarzanie znaczenia słowa "Angkor" (zasadniczo jest to po prostu 'miasto'). Myślę, że czytelnicy są na tyle bystrzy, że raz przeczytana informacja trafi do nich. To było serio irytujące. Nie podobał mi się też chaos panujący w tych zapiskach. Rozumiem, że to zapiski z podróży i to oczywiste, że nie będzie tu wzorowego porządku, ale tym razem ten bałagan absolutnie mnie przerósł. Poza tym generalnie tym razem ta podróżnicza książeczka nie wniosła nic ciekawego do mojego życia. Szkoda. 

Generalnie sądzę, że jest to najsłabsza pozycja z podróżniczych relacji z tej serii, które dotychczas miałam szansę przeczytać. Nie zostały mi tu zafundowane niezwykłe przeżycia, a szkoda, bardzo szkoda.

4 komentarze:

  1. Moja siostra jest wielką miłośniczką tej pani, dlatego jej polecę powyższą książkę, chociaż szkoda, że to najsłabsza pozycja z podróżniczych relacji z tej serii.

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, że mój prezent wypadł nieco słabo ;P Cieszę się jednak, że mimo zawodu, znalazłaś w tej pozycji coś, co spodobało się Tobie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeszcze nie czytałam, żadnej książki Beaty Pawlikowskiej, ale zacznę od innej pozycji.
    Zapraszam Cię serdecznie do odwiedzania mojego bloga :)

    OdpowiedzUsuń
  4. nie lubię tych kieszonkowy wydań Pawlikowskiej. jeśli już mam do niej sięgnąć to wybieram pełne edycje. takie maluchy bardziej mnie irytują okrojoną wersją zdarzeń, niż zaostrzają apetyt na dalekie podróże.

    OdpowiedzUsuń